Czy baśnie mówią nam bajki o rzeczywistości?

Czy warto odchodzić od baśniowości bajek dla dzieci? Jest to trend, który jest dość zauważalny w obszarze literatury dziecięcej. Tak, jakby pokazywanie fantazyjnych sytuacji i niemożliwych dialogów pomiędzy zwierzętami stało się mało przyzwoite. Jeśli zwierzęta mówią, to tylko po to, aby wyrazić bezgranicznie zwykłe życie. Kicia Kocia sama poucza ojca, że na księżyc lata się rakietą kosmiczną nie zaś latawcem. Bohaterowie bajek nawet jeśli zapożyczają kostiumy zwierząt, to tylko po to, aby mówić „jak dorośli”. Dajemy dzieciom bajki, żeby zaspokoić ich potrzebę niezwykłości, ale do środka wkładamy prostą i rozsądną rzeczywistość. To wszystko po to, aby dziecko nie leciało na księżyc latawcem, żeby wiedziało, że lata się tylko w snach. Niby jest to piękny gest dorosłego względem dziecka, że dobrotliwie usunął on dzieciom sprzed oczu wszystko to, co mogłoby sprawić, że będzie popadał w niepotrzebne fantazje, ale pytanie czy dziecko, które nie nauczy się fantazji faktycznie nauczy się rzeczywistości? Czy można się bez fantazji obejść w rzeczywistości? Czy fantazja nie jest kuźnią rzeczywistości w najdosłowniejszym tego słowa znaczeniu?

Tendencja do tworzenia bajki wybrakowanej jest nie tylko oznaką popkultury, która zwyczajnie wszystko upraszcza celem łatwego przyswojenia. Taki nurt odnajdziemy również w poważnych systemach pedagogicznych, które usunięcie z bajek gadających-zwierząt tłumaczą tym, że dziecko do pewnego momentu w życiu nie odróżnia tworów swojej wyobraźni od tego, co jest naprawdę i dlatego trzeba dziecku przedstawiać właściwe formy rzeczywistości. Jest w tym pewna czułość do zwykłego życia, które przecież chce, żeby widzieć je takie, jakie jest, a wyrażając na to zgodę, oddajemy cześć ograniczeniom życia, które stają się wtedy uhonorowane. Dziecko najpierw musi przejść żmudny proces oddzierania życia z pluszowego Misia, które w swojej fantazji mu nadaje. Dopiero kiedy zauważy ono że Miś Puchatek to nie jest miś o bardzo małym rozumku, tylko pluszowa zabawka - dopiero kiedy Puchatek przestanie wychodzić ze swojego domku w poszukiwaniu miodku, tylko zatrzyma się i w bezruchu zostanie, bo odkryje, że jest zabawką, która żyła dzięki fantazji dziecka, a bez tej fantazji po prostu nie żyje - dopiero wówczas uznamy, że dziecko wie, czym jest prawda. W dziecku utworzy się kręgosłup moralny i przestanie rozmawiać z zabawkami. Wtedy wiemy, że stało się rozumne. I wedle wspomnianej pedagogiki możemy dopiero tak ukształtowanemu dziecku pokazywać bajki-fantazyjne, bo będzie ono potrafiło odróżnić ziarno od plewa. Jednym słowem nie wprowadzamy do bajek elementów fantazyjnych bo one będą utwierdzały dziecko w jego dziecięcym widzeniu świata. Ukazujemy za to dziecku prawdy naszego świata, które wykształcą w nim dojrzałość psychiczną i intelektualną. Pytanie tylko czy dziecko do stabilnego poruszania się w rzeczywistości nie potrzebuje wzmocnić najpierw swojej zdolności wyobraźni, którą przecież zużywa się właśnie na lataniu latawcem w kosmos, a nie na rozumieniu działania rakiety kosmicznej.

Podobno każde dziecko do siódmego roku życia – o ile nie jest poniżane i bite - jest przekonane w głębi duszy o tym, że może latać. Dał tego literacki wyraz Eric-Emmanuel Schmitt, którego młodziutki bohater co nocy, kiedy wszyscy spali, latał w różne miejsca na świecie. Przełomowy moment nastąpił, kiedy w wieku siedmiu lat wszedł na wielki kamień i w dole, zobaczył kolegów, do których chciał sfrunąć. Był przekonany, że będzie to proste, ale w rzeczywistości nie mógł zrobić żadnego kroku. Po chłopca musiał przyjechać ojciec. Chłopiec został postawiony na ziemi. Nastąpiło „lądowanie”. Z latającego dziecka, stał się człowiekiem-nielotem. Chłopiec narodził się po raz drugi, bo ziemia zabrała mu jego boskie skrzydła, z którymi przybył na ten świat. Jego poczucie życia, które rozpierało mu dech na tyle, że mogło się wyżyć tylko w poczuciu latania, ulotniło się jak balon.

Czy jest to prawda? Czy dziecko, które powinno być uznane jako piąty żywioł (ten układ wyglądałby wtedy następująco: woda – ogień – ziemia – powietrze – dziecko), faktycznie może w skrytości ducha sądzić, że jest kimś Innym niż my dorośli? Czy widzi siebie jako Przybysza z Daleka, któremu bliżej do zwierząt i ptaków niż do dorosłych? Czy może raczej patrzy na ten świat i widzi siebie jako prawowitego jego mieszkańca, a nas za jakieś nieuprawnione wkręty? W końcu żyrafy mają długie szyje, słoń wielkie uszy i długi nos, lew ma wielką grzywę. To wszystko jest bardzo zabawne i na pewno zostało stworzone przez Wielkie Dziecko. Z trzewi życia dobiega wieczny chichot i dzieci go wyraźnie słyszą. Dlatego zawsze się śmieją, nawet jak nie trzeba. Dziecko pasuje do podszycia życia. Współgra z nim bardzo harmonijnie. Dziecko nie może nie widzieć w pluszowym Misiu wielkiego Mędrca Przyjaciela, bo dziecko wszędzie widzi życie, nawet w najdrobniejszym maku, którego zawsze wynajdzie spomiędzy reszty rzeczy. Czy zatem naprawdę musimy tak wcześnie obcinać dzieciom skrzydła? Przed czasem, zanim Ziemia sama to zrobi, zanim sama je do siebie w pełni przywoła i powie „wylądowałeś, jesteś teraz ziemski”? Czy konieczne jest w pierwszej kolejności uczenie ich naszego świata, a nie pozwolenie im na to, aby one nauczyły świata siebie? Czy nie powinniśmy im najpierw pozwolić się z tym światem zjednoczyć dzięki ich wyobraźni?

Dziecko ma w sobie potężne życie, które dalece przewyższa jego skromne ciałko. Baśnie ze swoją nadmierną rzeczywistością pozwalają zagospodarować wyobraźnię dziecka; są szafą, w której może ono pomieścić swoje poczucie lotu w życiu. Bohaterowie baśni zamieniają się w ptaki albo na nich przelatują w odległe krainy. Dzięki takim zabiegom dziecko może zostać uszanowane w jego poczuciu unoszącej wysoko Radości życia. To radość, która z nich tryska jest lekka jak ptak i to nim dziecko staje się w bezpieczny sposób dzięki baśni. Dziecko staje się ptakiem, bo jeszcze takie jest: lekkie, nieco eteryczne. Dorosły daje tutaj dziecku dar: widzi go takim, jakie jest. Pozwala mu na bycie „tajemniczym dzieckiem” (jak u Hoffmana). Dziecko czyta baśń i to w niej odnajduje swoje najgłębsze odczucia. Doskonale zna bloki ze swojego osiedla, dlatego między wierszami Jadzi Pętelki odnajdzie jedynie to, co samo rozeznaje lepiej. Ale baśń, w której bohater lata na ptaku pozwoli mu na zaakceptowanie i uszanowanie siebie-głębokiego. Nie będzie ono musiało się już spłaszczać do obrazu 2D, w którym jest widziane jako pluszowe-różowe-dziecko do ciągnięcia za policzki przez dorosłych. Chcemy, żeby dziecko nie gubiło się we własnej fantazji, dlatego na każdym kroku wskazujemy mu właściwą drogę, pokazując co powinno uważać za prawdziwe, jak powinno się zachować, jak powinno się czuć w obliczu różnych sytuacji; ale tym samym sami popadamy w fantazję, że dziecko to nasz kochany Pluszak, który bez oporu przyjmie wszystko, co mu przeczytamy.

Ta konieczność obróbki dziecka-pluszka sprawiła, że lubujemy się w bajkach-morałkach tzn. takich które posiadają gadające-zwierzęta, ale nie posiadają niezwykłych zakończeń. Przypominają one teatr, którego reżyserem jest Wielki Rodzic, poruszający komedią tak, aby w utajony sposób zaaplikować dziecku swoje rodzicielskie wychowanie. Są to bajki, w których Miś nie chciał słuchać mamy i nie leżał w łóżeczku, przez co rozchorował się bardziej i przez ro zaraził wszystkich, których w tym czasie odwiedził. Albo bajka, w której dziewczynka nie słucha mamy i biega bez czapki po łąkach oblanych pełnym słońcem. Szybko okazuje się, że dziewczynka „roztapia się” od wspomnianego gorąca i zostaje z niej tylko miód: złota i słodka substancja, z której zrobione są dzieci. Bardzo fajnie, tyle że na koniec historii dziewczynka przywrócona do życia przez zaradną mamę, biegnie na łąki z nowym kapelusikiem na głowie. To zakończenie, w którym triumfuje rodzicielska prawda jest jak strzał w kolano: zakończenie, bez zakończenia.

Zakończenie jest w bajkach lub baśniach bardzo ważne. Ostatni wydźwięk bajki może być wielkim darem, jeżeli historia jest mocna. A jest mocna wtedy, kiedy wytrąca z utartych szlaków, a nie kiedy je utwardza. Dlaczego to wytrącenie jest istotne? Bo dziecko zostaje wówczas podniesione na duchu, a to ma dodatkowo taki walor, że może się wtedy na nim opierać. Jeżeli duch jest mocno podniesiony, to jest wystarczająco stabilny, aby dziecko mogło z nim iść przez życie. Z sobą-samym wewnętrznym. Z własną wewnętrzną siłą. Kiedy dziecko jest podniesione na duchu? Kiedy dowiaduje się czegoś magicznego o życiu, czegoś, co pokazuje to życie jako niezwykłe, osobliwe, piękne; ale niezwykłe od tego, jak serce może zmieniać twardą maszynę rzeczywistości; osobliwe bo czasem brzydota będzie pięknem, a popełniony błąd najlepszym przyjacielem; piękne bo życie jest tajemnicą nie do rozwiązania. Rudol Stainer w swoich wykładach mówił, że człowiek ma w sobie pewną tendencję, która jest tendencją do zamierania. Dlatego też potrzebuje się ożywiać. Zakończenie bajki ma ożywiać to, co inaczej może w nas zmarnieć. Zakończenie ma więc dawać dziecku pewną ożywczość, coś co jest dla niego pewnym wyzwoleniem, pokazaniem że życie nie kończyło się tam, gdzie myślał, że się kończyło. Rozszerzeniem poza granice tego, co do tej pory było możliwością. Pokazaniem nowych rozwiązań, które koją i karmią naszą potrzebę bycia żywym.

Jeżeli jednak bajka kończy się czymś, co jest w efekcie wskazówką, radą, kierunkowskazem z napisem „noś czapkę”, „leż w łóżku, jak jesteś chory”, to nie tylko jest to przysłowiowe upupianie, ale także swego rodzaju ignorowanie dziecka, które może lepiej uczy się na własnych błędach niż na cudzych radach. Może z wyprawy do przyjaciół, kiedy powinno się leżeć w łóżku, dziecko staje się zdrowsze na innym poziomie, bo samo podjęło tę drogę, bo doświadczyło czegoś ważnego? Może nie nosząc czapki dziecko broni swojej wolności lub autonomii? Ćwiczy się w pokazywaniu rodzicowi czegoś wielkiego: jestem wasz i nie jestem wasz, bo jestem Swój. Wy mnie uczycie świata, ale ja was wytrącę z waszego świata i będziecie musieli uczyć się go na nowo. Nie założę czapki, kiedy nie chcę jej założyć, bo niosę w sobie perłę swojej niewinności i chcę żeby była ona żywa jak będę dorosły. Jesteśmy jak równy z równym, jak dorosły z dorosłym, bo mi chodzi o mnie-dorosłego.

Czy więc bajki czy baśnie mówią nam bajki o rzeczywistości? Czy należy zamieniać bajki na książeczki ze zbiorami zwierząt i z opisami ich zwyczajów? Czy powinniśmy pokazywać dzieciom książeczki ze zdjęciem słonia i mówić „że to słoń”? Czy pójście w realność ożywi dziecko? Oczywiście odpowiedź na to pytanie nie może być jednoznaczna i nie chodzi tutaj o zwykłe „to zależy”. Każde dziecko jest inne i ma inne potrzeby poznawcze. Inaczej przyjmuje świat i inaczej go widzi. Co więcej, dzieci i tak zachwycają się Kicią Kocią czy Świnką Peppą. Nie chodzi też o to, że nie mają tego robić, bo my-rodzice wiemy, które bajki będą „mądrzejsze”. Chodzi o to, żebyśmy byli z dzieckiem w jego bajce. Bo to my czytamy dziecku książki. Stainer mówi o roli przewodnika w procesie przyswajania bajki: to my opowiadamy dziecku czytaną bajkę i to opowiadamy swoim głosem, który wyraża nasze przeżycie tej bajki. Dziecko ze swoją nadzwyczajną czułością rejestruje nasz stosunek do tej bajki: wie kiedy nas coś porusza, a przez to wie co jest ważne; wie kiedy płyniemy z tekstem, kiedy w nim jesteśmy, a kiedy robimy odczyt lub udajemy zawodowych lektorów. Ważne jest więc, że w momentach, w których wybieramy dziecku bajkę lub baśń, żebyśmy kierowali się tym, co nas samych w tych bajkach porusza. A wtedy bajka będzie mówiła prawdę o rzeczywistości, bo będzie to prawda nas.